Duża złożoność współczesnej elektroniki obojętnie, czy chodzi o produkty konsumenckie, czy też sprzęt profesjonalny sprawia, że naprawianie staje się coraz trudniejsze i nierzadko niemożliwe. Duża gęstość upakowania i specjalistyczne podzespoły, których nie da się kupić na wolnym rynku, konieczność posiadania narzędzi specjalistycznych do demontażu i napraw, interfejsów komunikacyjnych i oprogramowania, coraz częściej stawiają na z góry przegranej pozycji zakłady serwisowe niepowiązane umowami z producentem. Wiadomo, że większość współczesnych urządzeń ma jakiś mikrokontroler, firmware, wiele jest wykonanych na wielowarstwowych płytkach drukowanych. Producenci nie starają się ułatwiać już pracy serwisu poprzez dodawanie opisów sygnałów, lampek kontrolnych i punktów testowych. To kosztuje i zabiera czas, przez co ta cenna praktyka jest dzisiaj już bardzo rzadko spotykana w sprzęcie masowym.
Projektanci nie ułatwiają też serwisu poprzez udostępnianie dokumentacji. Co chwila wychodzące nowe wersje produktów, nieustanne zmiany konstrukcyjne i modyfikacje powodują, że tradycyjne instrukcje serwisowe już w zasadzie nie istnieją. Dotyczy to także elektroniki motoryzacyjnej, przemysłowej i innych obszarów specjalistycznych, nie tylko sektora konsumenckiego. Tam dostęp do dokumentacji jest często celowo utrudniany po to, aby serwisy autoryzowane nie miały konkurencji i po to, aby inne firmy nie mogły zbyt łatwo przyglądać się, jakie rozwiązania techniczne, protokoły komunikacyjne lub formaty danych zostały wykorzystane. Zapanowanie nad tym chaosem coraz częściej rozwiązuje się poprzez udostępnienie serwisom autoryzowanym dostępu poprzez Internet do baz danych i danych projektowych producenta. W innych przypadkach pliki z dokumentacją, nowe wersje oprogramowania są wysyłane wyłącznie do własnych punktów serwisowych.
Ukierunkowanie serwisu na autoryzowane punkty nie jest działaniem złym, bo przecież w trosce o jakość produktu warto powierzać naprawy fachowcom, którzy wiedzą, co robią i mają porządny sprzęt do napraw. Trudno też takie działanie uznać za obliczone na to, aby klienci nie naprawiali popsutego sprzętu tylko kupowali nowy. Skupienie aktywności w sieci autoryzowanych punktów rozwiązuje też w zasadzie wszystkie problemy techniczne opisane powyżej. Wyjątkiem będą tylko obszary, w których na drodze do napraw stanie zbyt złożona technologia i miniaturyzacja, które nie wpasowują się w umiejętności i możliwości zawodowe serwisantów.
Cios utrącający sens naprawiania przychodzi od strony ekonomicznej. Ceny części zamiennych z reguły są ustawiane na wysokim pułapie, co od razu winduje koszt naprawy. Producenci nie są zainteresowani dokładaniem do napraw i raczej traktują je jako obowiązek. W cenie komponentów zamiennych ukryte jest też długie magazynowanie, szybki transport, logistyka, koszty personelu i stosowna marża, której nie trzeba zbijać do minimum z uwagi na konkurencję na rynku.
Pod hasłem naprawy dzisiaj funkcjonuje najczęściej wymiana całej płyty lub dużego modułu funkcjonalnego, bo w ten sposób cena usługi serwisowej jest akceptowalna, a jakość naprawy i pewność wysoka. Ale wymiana prawie wszystkiego poza obudową musi kosztować. O ile duży koszt całej płyty nie jest zaskakujący, to jednak nierzadko ceny drobiazgów są tak absurdalnie wysokie, że nie może być innego wyjaśnienia poza celowym zniechęcaniem do napraw. W sumie w interesie producenta rzadko jest, aby klienci maksymalnie długo korzystali z kupionego sprzętu. Wystarczy, że przyzwyczają się do nich, a następnie dojdą sami do wniosku, że zamiast naprawiać jakiś drobiazg płacąc dwie trzecie ceny nowego, nie mający oczywiście wpływu na postrzeganie marki i ogólnej jakości wyrobów producenta, lepiej kupić nowy.
Ponieważ nikt nie zaczyna zakupów od śledzenia kosztów części i cennika napraw, nikt chyba też nie podejmuje decyzji zakupowych na podstawie możliwości serwisowania sprzętu bez końca, wydaje się, że hasło kupić nowe a nie naprawiać, będzie się coraz silniej przebijać do naszej świadomości.
Robert Magdziak