Trudno bowiem nie zgadzać się lub wręcz kwestionować odpowiedzialność producentów za trafiające na wysypiska elektrośmieci lub też polemizować z sensem eliminacji toksycznych chemikaliów z wyrobów i procesu produkcji. Podobnie jak było z RoHS obie dyrektywy zostały narzucone branży przy pełnym przekonaniu autorów o ich celowości i skuteczności i wydawało się, że do nowych obowiązków przedsiębiorcy podejdą z zapałem.
W ostatnich miesiącach pojawiło się jednak kilka doniesień, że WEEE działa słabo. Ilość wyrzucanej na wysypiska elektroniki szybko rośnie i zdaniem Komisji Europejskiej tylko jedna trzecia elektrośmieci jest przetwarzana zgodnie z procedurami. Pozostała część trafia dalej na wysypiska komunalne w krajach unijnych lub częściej na dzikie składowiska śmieci, pozbawione jakiejkolwiek kontroli i ochrony, zlokalizowane w krajach przyległych do granic UE. Co więcej, w żadnym kraju UE nie udało się osiągnąć planowanej wielkości zbiórki na poziomie średnio 4 kg na obywatela. Omijaniu zakazu sprzyja łagodna polityka karna dla naruszających prawo - w Wielkiej Brytanii za wyprowadzanie śmieci za granicę stanęło przed sądem jedynie 14 osób.
Nikt spośród nich nie dostał kary bez zawieszenia, co z pewnością ośmiela resztę przedsiębiorców, którzy żyją wygodnie z eksportu elektrośmieci, zapewniając lokalnym firmom tanie usługi odbierania i utylizacji złomu. Niestety okazuje się, że nawet w Europie, gdzie przykłada się wielką wagę do ochrony środowiska, energii odnawialnej i innych "zielonych" zagadnień, nie da się wdrożyć w życie idealistycznych założeń. Dlatego dzisiaj planowany próg 85% sprzętu poddawanego recyklingowi prognozowany na 2016 rok został obniżony do 45%, a na 2020 rok wyznaczono próg 65%. Jest to spory krok wstecz i to, czy ten nowy cel uda się osiągnąć, już dzisiaj wydaje się dyskusyjne. Trudno także takim działaniem wywołać entuzjazm w branży, która zamiast płacić za recykling zgodny z WEEE, może działać bez zmian, oczekując kolejnej korekty celu.
Trudno nie odnieść wrażenia, że przymykanie oka na taki eksport śmieci za granicę UE jest również dwulicowe, bo środowisko naturalne jest wspólne i korzyści z tego, że śmieci lądują tuż obok granic UE, są iluzoryczne. Nie najlepiej idzie też z REACH, gdzie nadal trwają spory co jest przedmiotem, a co substancją i w czym ma być mniej niż 0,1% substancji szkodliwych. Lista zarejestrowanych toksyn też rośnie o wiele za wolno, niż wydawało jeszcze kilka lat temu. Podobnie jak w przypadku WEEE, na drodze do szybkich działań stoją koszty, które okazują się zawsze większe od szacowanych, a odpowiedniki środków chemicznych o ograniczonym stosowaniu znacznie droższe niż miały być.
Firmy elektroniczne obawiają się ponadto nadchodzącego rozszerzenia dyrektywy RoHS, która będzie obowiązywała dla znacznie szerszego zakresu sprzętu niż do tej pory. Wprawdzie koszty RoHS w wersji z 2006 roku już zostały przez branżę zaakceptowane, ale w przypadku sprzętu profesjonalnego zapewnienie długoterminowej niezawodności będzie zapewne wymagało dodania do procesu kolejnych operacji, związanych z zabezpieczeniami i pokryciami.
Specjaliści mają też sporo wątpliwości, czy RoHS w elektronice profesjonalnej nie okaże się zabójczy dla jakości, bo nie ma wyników badań w tym kierunku. Tempo zmian legislacyjnych związanych z ochroną środowiska, które wpływają na przemysł elektroniczny w ostatniej dekadzie, znacznie przyspieszyło. Nowe regulacje coraz silniej wpływają na biznes elektroniczny i w praktyce tworzą nowe koszty. Brak sukcesów i inercja w działaniu władz wskazują, że zdaniem wielu osób Europa się trochę w tych działaniach proekologicznych pośpieszyła i zagalopowała.