Jest już prawie niemożliwe, aby w ciągu tygodnia w mediach nie pojawiły się jakieś informacje związane z Chinami. Państwo Środka pojawia się najczęściej w wydarzeniach o kontekście gospodarczym, co dobrze odpowiada roli, jaką od kilku lat kraj ten pełni w światowej gospodarce.
Jeszcze pięć-sześć lat temu media głównie opisywały ekspansję firm elektronicznych na Daleki Wschód, które w pogoni za niższymi kosztami produkcji otwierały tam swoje fabryki lub wiązały się z kooperantami, licząc, że ten krok da im przewagę nad konkurencją. Już wtedy w komentarzach pojawiały się głosy na temat zagrożeń związanych z masowym przenoszeniem produkcji ze Stanów Zjednoczonych i krajów europejskich, koniecznością zmian profilu produkcyjnego lub wręcz zamknięcia wielu fabryk w bogatych krajach zachodnich. Nieuchronna likwidacja miejsc pracy spowodowała, że trend przenoszenia produkcji do Chin był postrzegany często jako polityczny element walki gospodarczej na globalnym rynku.
Ten prosty sposób na redukcję kosztów i poprawę rentowności dość szybko się skończył, gdyż w niedługim czasie praktycznie wszystkie firmy zajmujące się masową produkcją elektroniki, w mniejszym lub większym stopniu, związały swoją działalność z Dalekim Wschodem. Kolejnym pomysłem na oszczędności okazało się przeniesienie w tamte rejony działalności projektowej. Zachęcone pozytywnymi doświadczeniami z etapu przenoszenia produkcji firmy elektroniczne tym razem bardzo szybko zdecydowały się również skorzystać z niskich kosztów pracy na całym etapie tworzenia produktu.
Penetracja krajów dalekowschodnich z czasem była coraz większa. Szczególnie Indie, posiadające dość dobrze wykształconych i tanich inżynierów, okazały się być dobrym miejscem do tworzenia centrów projektowych, na przykład zajmujących się tworzeniem oprogramowania. Wydarzenia te również szerokim echem przetoczyły się przez media, które widziały coraz więcej zagrożeń i problemów, już nie tylko z utratą miejsc pracy na rzecz krajów dalekowschodnich, ale w znacznie szerszym zakresie, jakim był wpływ tego procesu na tempo rozwoju gospodarki w poszczególnych krajach i ich pozycję na świecie. Biura projektowe lub centra oprogramowania niejednokrotnie okazały się problemem politycznym, gdy ośmielone firmy, jak np. Infineon, decydowały się również na analogiczną zmianę miejsca rejestracji firmy, czyli innymi słowy – zmianę kraju, w którym płacą podatki.
Trzecia fala zainteresowania świata polityki zjawiskami na rynku elektroniki przypadła na koniec ubiegłego roku, gdy w USA przygotowano ustawę, której celem jest wzmocnienie innowacyjności przemysłu elektronicznego w tym kraju. W jej ramach przewiduje się istotne zwiększenie nakładów państwa na badania podstawowe, wspieranie utalentowanych naukowców i inżynierów oraz na budowę infrastruktury umożliwiającej wspólną pracę zespołów naukowych. Wydaje się, że siły polityczne w USA postawiły na innowacyjność elektroniki, gdyż zrozumiały, że kryje się za nią wzrost gospodarczy oraz realna szansa na przezwyciężenie problemów z coraz silniejszą konkurencją ze strony państw dalekowschodnich oraz wewnętrznym problemem, jakim jest coraz starsza kadra naukowo-inżynieryjna w tym kraju.
Władze USA obawiają się, że wciąż rosnące znaczenie krajów Dalekiego Wschodu w przyszłości może doprowadzić nawet do wytrącenia Amerykanom pierwszeństwa technologicznego, przede wszystkim w elektronice. Od ponad 100 lat USA przewodzi światowemu wyścigowi technologicznemu i wiele osób boi się, że utrata tej pozycji doprowadziłaby w szybkim tempie do obniżenia się poziomu życia w tym kraju. Strach ten jest podsycany przez globalizację, rosnące koszty energii oraz coraz większe zadłużenie Stanów Zjednoczonych na skutek działań terrorystów, wojny w Iraku i klęsk żywiołowych.
Solidne wsparcie inwestycyjne ze strony rządu ma zostać skierowane w największym stopniu w stronę technologii, takich jak na przykład komunikacja bezprzewodowa, w których Amerykanie mają niewielką przewagę, i charakteryzujących się wielkim potencjałem rynkowym.
To wsparcie władz dla elektroniki nie jest oczywiście niczym nowym i przypomina wiele innych inicjatyw podejmowanych w innych krajach. Nawet w Polsce mamy własną strategię rozwoju przemysłu elektronicznego do roku 2010. Nowością w amerykańskiej ustawie jest to, że nie ogranicza się do słów poparcia i pochylania się z troską, tylko pozostaje przy kwotach i celach, jakie mają być za ich pomocą osiągnięte. I dlatego ma szansę się udać.