Po raz pierwszy od wielu lat gwiazda CES świeci wyraźnie słabiej niż do tej pory. Mniejsza liczba firm i skromniejsze pod względem zajmowanej powierzchni stoiska przez większość obserwatorów uznawane są za skutki spowolnienia w amerykańskiej gospodarce. Z pewnością jest to prawda, gdyż w każdym przypadku imprezy targowe są odzwierciedleniem koniunktury na rynku, która za oceanem nie zalicza się do najlepszych.
Niepokojące jest jednak to, że na CES zdecydowało się pojechać o wiele mniej gości. To samo dotyczy słabszego zainteresowania mediów, które z coraz mniejszym zaangażowaniem relacjonują to, co pokazało Apple lub Sony. Niestety konsumenci coraz słabiej interesują się niekończącymi się seriami nowych produktów, jeszcze lepszymi gadżetami lub też kolejną odsłoną wojny standardów. Producentom coraz trudniej utrzymać uwagę konsumentów na szczegółach ewoluującej technologii, a niewielkie różnice funkcjonalne pomiędzy kolejnymi generacjami wyrobów powodują, że nawet osoby interesujące się techniką tracą nad tym kontrolę.
Słabe zainteresowanie targami CES może być nawet gorsze w skutkach, bo podkupuje fundamenty kanonu rozwoju elektroniki konsumenckiej opierającego się na zalewaniu rynku nowościami bez względu na potrzeby klientów. Wystarczy zobaczyć, jak krótki czas życia wyrobów dyktują producenci aparatów cyfrowych – mam wrażenie, że nie przekracza on 8 miesięcy. Znalezienie innych sposobów przekonania społeczeństwa do kupna nowości z pewnością nie będzie łatwe i w takim momencie cieszę się, że w warunkach Polski wyroby powszechnego użytku są dla nas czymś obcym, importowanym i w sumie tak bardzo nieznaczącym z punktu widzenia biznesu elektronicznego i że nie jest to nasz problem.
Odmienność naszego rynku jest dzisiaj dla wielu lokalnych firm OEM z pewnością bardzo na rękę. W tym samym czasie, gdy za oceanem odbywa się CES, wiele krajowych firm elektronicznych szykuje się do zbliżających się szybkimi krokami targów Automaticon. W tym przypadku nie ma jednak mowy o mniejszym zainteresowaniu wystawców, wolnych powierzchniach lub też słabszym postrzeganiu tej imprezy przez odwiedzających.
Organizatorzy sygnalizują, że zainteresowanie firm elektronicznych pokazaniem się na Automaticonie jest w tym roku rekordowo duże. Co więcej, wydaje się, że nasza branża przekroczyła masę krytyczną konieczną do nadania nowego profilu tej imprezie, gdyż w kolejnej edycji za rok, nowa trzecia hala w centrum wystawienniczym Expo XXI ma w zamysłach być poświęcona przede wszystkim, a może nawet wyłącznie, firmom elektronicznym. Determinacja organizatorów Automaticonu sięgnęła zenitu, gdyż zmuszeni oni byli nie tylko odprawić cały szereg firm, dla których nie starczyło miejsca, a nawet, co jest precedensem w skali kraju, zredukować stoiska mediów.
Jest to z pewnością dowód, jak korzystne w cięższych czasach są rynkowe nisze, jakie korzyści daje oparcie biznesu na stabilnej branży przemysłowej oraz jak bardzo różnimy się od USA. Biorąc pod uwagę, że wiele krajowych dostawców komponentów dla elektroniki rozszerza obecnie swój profil w kierunku automatyki, zamknięcie całej grupy w trzeciej hali, czyli de facto pomysł izolacji „gorszych” firm od tej lepszej, automatycznej części, uważam za chybiony. Polska elektronika różni się od amerykańskiej także tym, że imponuje dynamiką rozwoju i umiejętnością znalezienia się w każdym środowisku.
Dlatego jakakolwiek izolacja lub targowe getto zapisze się w dziennikach biznesowych nonsensów.
Robert Magdziak