Standaryzacja w technice nie jest łatwym tematem, zwłaszcza gdy dotyczy wielkich firm i rynku masowego, a więc wielkich pieniędzy. Zwykle w takim przypadku najwięksi gracze próbują narzucić reszcie swoje specyficzne rozwiązanie, określając je mianem standardu, po to, aby pobierać od mniejszych firm opłaty licencyjne i kontrolować rynek.
Złącze zasilające w telefonach było za każdym razem inne, po to, aby akcesoria produkowane przez jedną firmę nie pasowały do innych urządzeń, bo w przeciwnym razie zostawiałoby to wyłom w spójności biznesowej. Stąd porozumienie wielkich producentów z tamtych czasów i przyjęcie wtyczki USB 2.0 oraz napięcia 5 V jako jednakowego rozwiązania ładowania było wtedy wielkim wydarzeniem. Radość trochę popsuł Apple, który wyłamał się z porozumienia, ale i tak zgoda zapowiadała wielkie zmiany, a więc jednakową wtyczkę, ładowarkę i wspólną dla członków USB-IF specyfikację techniczną. Inicjatywę wsparła też Unia Europejska, która dostrzegła w standaryzacji możliwość ograniczenia ilości elektrośmieci, licząc że w sprzedaży pojawią się także aparaty bez ładowarki.
Z dzisiejszej perspektywy widać, że pomysł chwycił tylko częściowo. Nadal każdy telefon ma ładowarkę i nie da się kupić samego aparatu, nawet jeśli mamy szufladę pełną sprawnych zasilaczy. Ładowarki są dalej częścią elektrośmieci i mimo nowych obowiązków dla producentów opłatami za gospodarowanie odpadami, cały czas stanowią nierozwiązany problem. Złącze USB stało się wprawdzie standardem branżowym i jest to sukces, ale postęp technologiczny skuteczniej przeszkadza w tym, aby akcesoria mogły być niezmienne.
Wtyków USB jest już aż dziewięć oraz nietrudno dostrzec, że ewolucja tego standardu nabiera tempa i za chwilę dojdą kolejne wersje. Pojawienie się USB-D to zapewne perspektywa 3 lat, czyli w praktyce "zaraz". Na razie większość nowych telefonów ma port USB-C, oczywiście inny od dotychczasowego USB-micro, który już się spopularyzował na tyle, że mógłby pełnić funkcję wspólnej platformy, ale idzie w odstawkę. Wiele osób ma w swoim posiadaniu urządzenia nowe i starszej generacji, przez co musi utrzymywać 2 komplety akcesoriów i tym samym uniwersalność u nich się nie sprawdza. Jeśli w gospodarstwie domowym ktoś ma ponadto sprzęt Apple, to kabli, wtyczek i ładowarek jest jeszcze więcej.
Wcale nie lepiej jest w reszcie sprzętu konsumenckiego zasilanego z zasilaczy adapterowych typu wtyczka lub prostopadłościennych jednostek biurkowych, np. do laptopów. Tam niby standardem jest wtyk DC jack, ale w praktyce wersji jest aż osiem. Do tego dochodzą jeszcze specyficzne wykonania firmowe, jak np. wtyczka jack do komputerów Della, która ma trzeci pin sygnalizacyjny oraz liczne wyjątki związane z długością części metalowej, kształtem sprężystej końcówki pinu wewnętrznego lub obecnością na końcu wtyczki metalowego rowka zapobiegającego wypadnięciu i podobnych. Łączny asortyment wtyków DC jack liczy sobie zapewne ze 30 sztuk. Mimo że złącze to wydaje się jeszcze bardziej uniwersalne w zastosowaniu i mniej podatne na usunięcie na margines przez rozwój technologii, o standaryzacji branżowej nie ma mowy.
Pierwotna idea uniwersalnego złącza do elektroniki mobilnej niestety zrealizowała się jedynie w części. Złącze USB stało się w miarę powszechnym standardem, ale niestety postęp, w tym zapotrzebowanie na moc zasilającą, uniemożliwił pełną unifikację. Jest jednak szansa, że w kolejnych latach coś się będzie dalej zmieniać na korzyść. USB-C ma na tyle duże możliwości, że może posłużyć do zasilania laptopów zamiast wysłużonego jacka. Szanse są spore, korzyści duże, a nawet, gdy zamiana go na USB-C zajdzie tylko częściowo, dla rynku konsumenckiego będzie to sukces.
Robert Magdziak