Taka pasja i hobby na rynku pracy od zawsze były postrzegane tylko pozytywnie. Kandydat na konstruktora, technika lub specjalistę, który w wolnych chwilach nie rozstaje się z lutownicą, jest kimś, kto ma wiedzę praktyczną oraz doświadczenie i nierzadko potencjałem przewyższa osoby bardziej utytułowane. Stąd inżynier elektronik szukający pracy, zamiast pisać standardowy list motywacyjny, powinien po prostu spakować do teczki swoje projekty. To po to, aby potem rozemocjonowany godzinami opowiadać, jak walczył z zakłóceniami, czemu wybrał ten procesor lub jak długo odpluskwiał firmware. Zatrudnienie takiego pasjonata jest więc naturalnym krokiem w czasach, gdy o wiedzę i doświadczenie jest coraz trudniej na rynku.
Projekty robione w ramach hobby dają ogromną satysfakcję, ponieważ bardzo rzadko ich twórcy zmagają się z nieubłaganym rachunkiem ekonomicznym. Zwykle są one za dobre technicznie, oparte na najlepszych dostępnych chipach, czujnikach i oprogramowaniu, bo celem jest radość tworzenia, a nie zejście z wartością BOM poniżej 10 zł. Dla hobbysty (makera) to, czy procesor kosztuje 3, czy 6 zł, nie ma kompletnie znaczenia. Wybór komponentów do projektów amatorskich nie jest niczym ograniczony, a w dzisiejszych czasach dystrybucja jest tak doskonale zorganizowana, że w praktyce można mieć do dyspozycji dowolny podzespół. Nie trzeba przekonywać zarządu do swoich pomysłów, konsultować się z działem produkcji, martwić o dostępność elementów z wielu źródeł i w dużych ilościach, o certyfikaty, spełnienie norm, ceny narzędzi projektowych, kompatybilność elektromagnetyczną i oczywiście o to, aby ceny były jak najniższe.
W pracy zawodowej każda decyzja projektanta w praktyce na coś oddziałuje: na koszt BOM, pobór mocy, wymiary, łatwość produkcji, parametry, wymagania co do PCB, niezawodność, odporność na środowisko, interoperacyjność lub możliwość przejścia wymaganych badań. Także na to, jak klienci będą postrzegać produkt i czy sprosta on ich wymaganiom. Wiele innych decyzji jest podyktowanych względami pozatechnicznymi, np. tym, że firma współpracuje od lat z jakimś dostawcą i ma u niego spory rabat, że ma już dorobek IP z wcześniejszych projektów lub nawet że szef inżyniera zna się dobrze z innym prezesem. Znalezienie kompromisu w tym wszystkim jest często trudniejsze niż projektowanie. Faktem jest też to, że z roku na rok projektanci w coraz mniejszym stopniu decydują o tym, które podzespoły trafią do projektu.
Dla inżyniera, który ma za sobą zrealizowanych wiele hobbystycznych projektów własnych, ta nieco brutalna rzeczywistość może być problemem, zwłaszcza na początku pracy. Nawet jeśli uważa on, że proponowane rozwiązanie najlepiej pasuje do aplikacji, łańcuch ograniczeń korporacyjnych może być zbyt silny, aby się ono przebiło, a to jest frustrujące.
Zdaniem niektórych specjalistów, nawyki i podejście wypracowane podczas realizacji wielu własnych hobbystycznych układów mogą potem przeszkadzać w pracy zawodowej, bo projekty muszą być optymalizowane pod każdym względem. Swobody inżynierskiej już praktycznie nie ma, a finezję techniczną zastąpiła kosztowa optymalność. Dlatego projektant z dużym dorobkiem amatorskim może być dla firmy walczącej z konkurencją kłopotem.
Taka opinia to znak, że projekty amatorskie też powinny podlegać ocenie kosztowej, gdyż inaczej stają się za bardzo oderwane od rzeczywistości. Dlatego, idąc na rozmowę kwalifikacyjną, na wszelki wypadek lepiej nie brać ze sobą tych najfajniejszych płytek, a raczej te, w których sztuka inżynierska ustąpiła miejsca współczynnikowi cena/jakość, gdzie są użyte tylko powszechnie dostępne elementy lub tanie i popularne.
Robert Magdziak