Jeszcze kilka lat temu wydawało się, że kluczem do powodzenia w produkcji elektronicznej będzie przeniesienie działów produkcyjnych na Daleki Wschód. Tania siła robocza dla wielu firm miała stać się panaceum na wszelkie bolączki związane z konkurencją na rynku i zapewnić na kilka lat spokój i harmoniczny wzrost. Niestety producenci elektroniki tworzą jedną z niewielu rynkowych grup firm, które nieustannie muszą modyfikować swoje strategie działania, nadążając za dynamicznie zmieniającym się globalnym rynkiem.
Na kolejne wyzwanie nie trzeba było długo czekać. Błyskawicznie rozwijająca się elektronika zaczyna cierpieć na brak wykwalifikowanych inżynierów, a w szczególności projektantów. Niedobory wysoko wykwalifikowanej i doświadczonej siły roboczej najwcześniej zaczęła odczuwać Japonia. Inność kulturowa i językowa tego kraju mocno ogranicza imigrację, nawet z krajów azjatyckich, dlatego firmy takie jak Renesas czy Sony otwarcie przyznają, że od kilku lat cierpią na brak utalentowanych inżynierów i muszą otwierać zagraniczne filie projektowe. Nieco lepiej jest w Europie Zachodniej, ale firmy takie jak NXP czy Infineon również cierpią na niedobory kadry technicznej.
Na szybki wzrost branży nakłada się drugi niekorzystny trend – studia techniczne, trudne i wymagające od studentów wielkiego wysiłku, w wielu krajach cieszą się coraz mniejszym zainteresowaniem. Wiele uczelni prywatnych, w tym praktycznie wszystkie w Polsce, nie kształci inżynierów elektroników, gdyż oprócz kredy i tablicy potrzebne jest jeszcze mnóstwo kosztownego sprzętu. Dlatego europejskie firmy elektroniczne otwarcie mówią, że niedobór inżynierów o wysokich kwalifikacjach może w niedługim czasie stanąć na drodze ich rozwoju, a w konsekwencji ograniczyć tempo wzrostu gospodarki. Inżynierów elektroników brakuje nawet w Chinach. Mimo że tamtejsze uczelnie opuszcza rocznie aż 250 tysięcy absolwentów, wiele firm zagranicznych, które przeniosły tam produkcję, ma kłopoty ze znalezieniem pracowników. Co gorsza, jakość wykształcenia przez uczelnie chińskie też jest krytykowana, co pogłębia problemy.
Europa z nieukrywaną zazdrością patrzy za ocean, gdyż jednym z niewielu krajów, gdzie inżynierów na razie nie brakuje są Stany Zjednoczone. Co roku tysiące specjalistów z Indii, Wietnamu, Rosji emigruje do USA, w czym pomaga im program wizowy wspierający imigrację ludzi wykształconych. Firmy w USA inwestują również w starszych pracowników, opłacając im dodatkowe studia uzupełniające oraz fundują stypendia naukowe studentom kierunków inżynieryjnych. Prowadzi się tam również szereg programów popularyzujących technikę w szkołach średnich. Jest to fenomen w skali świata, gdyż mimo istnienia wielu podobnych ułatwień w innych krajach, tego strumienia emigrantów nikomu nie udaje się przestawić w innym kierunku.
Ocenia się, że jeden inżynier elektronik jest w stanie utworzyć 10 miejsc pracy, dlatego wysoka imigracja ludzi wykształconych do USA jest tam traktowana jako narzędzie zapewniające pozycję technologicznego lidera, a więc w pełni priorytetowo. Firmy amerykańskie otwierają także filie zajmujące się projektowaniem w krajach, gdzie specjalistów jest jeszcze pod dostatkiem i koszty pracy są niższe. Tak jest również w Polsce, np. Motorola, Delphi, Aldec czy TRW, są tutaj doskonałymi przykładami takich przyczółków. Do niedawna byłem przekonany, że akurat u nas nie ma problemu z dostępnością kadry, bo skoro mamy wysoką stopę bezrobocia i dużą liczbę uczelni technicznych, to znaczy, że o pracowników nie jest trudno. Ten pogląd musiałem zrewidować, gdy okazało się, że koncern TRW w Częstochowie od dłuższego czasu ma kłopoty z obsadzeniem stanowisk inżynieryjnych, a liczba wakatów sięga 100. Wynika z tego, że opisane problemy, ze wszystkimi negatywnymi konsekwencjami, pojawiają się także w Polsce.