Dostępne prognozy przewidywały, że nawet bez pandemii do 2022 r. większość wiodących projektantów i inżynierów będzie pracować na kontraktach, a nie na etatach, tylko od czasu do czasu odwiedzać krytyczne spotkania i kamienie milowe projektu, ale bez wiązania się z firmą na stałe.
Inżynierowie sprzedaży i aplikacyjni pracują tak już od dawna, tak samo jak lokalni menedżerowie lub serwisanci, dla których biuro w domu nie jest nową koncepcją. Szybko się też okaże, że wiele narzędzi już mamy, tylko z nich nie korzystaliśmy, na przykład z dostępu do aparatury laboratoryjnej przez Internet.
Trzy lata temu 70% producentów elektroniki oczekiwało, że projektanci będą cały czas obecni w firmie. Dzisiaj jest to już mniej niż 40%, bo wymuszona pandemią praca zdalna odsunęła w cień wcześniejsze obawy związane z zapewnieniem komunikacji wewnątrz rozproszonej załogi, produktywnością rozumianą jako przykładanie się do pracy bez konieczności nadzoru przełożonego oraz bezpieczeństwem, czyli możliwością wycieku własności intelektualnej poza firmę.
Oczywiście istnieje wiele zadań badawczo-rozwojowych, które muszą być realizowane na miejscu właśnie ze względów bezpieczeństwa lub wymagających dostępu do sprzętu, ale zdecydowana większość zadań związanych z projektowaniem może być wykonana zdalnie i bezpiecznie na domowym pececie. Wystarczą nowoczesne narzędzia komunikacji i mimo że nie jest to zaskakująca informacja, pandemia otworzyła oczy nawet niedowiarkom i malkontentom. Potencjał kryjący się w pracy zdalnej podchwycili już producenci oprogramowania EDA, proponując wygodne licencje uwzględniające pracę zdalną lub dostępy abonamentowe.
W ciągu ostatnich kilku lat stało się jasne, że lepszy dla firmy jest dobry inżynier, nawet jeśli pracuje zdalnie niż mierny, ale za to dostępny cały czas na miejscu. Aktualnie procesy te dzieją się głównie w obrębie krajów, niemniej za chwilę mogą dotyczyć też pracy w ramach całej UE, czyli że praca zdalna i kontakty w branży elektroniki nie będą hamowane przez granice, tak jak już teraz jest w IT.
Oczywiście nie wszystkie firmy są już otwarte na pracę zdalną bez przymusu wynikającego z aktualnej sytuacji. Wiele nadal stosuje przestarzałe zasady i procedury, które zostały stworzone lata temu na bardzo różne czasy lub przez ich zarządy nieufne lub przekonane, że tylko przy ich fizycznym dozorze nie ma ryzyka biznesowego. Obawy kadry kierowniczej pogłębiają też nierzadko pracownicy, bo boją się zmiany swojego status quo, jest im z tym, co mają wygodnie, oraz tego, że praca zdalna jest o wiele bardziej zadaniowa niż godzinowa, co niestety oznacza elastyczne podejście do czasu pracy także przez nich. Jest też bariera emocjonalna związana z większą izolacją międzyludzką i konkurencją ze strony innych zleceniobiorców.
Problemów jest za dużo, aby sytuacja zmieniła się szybko, a już na pewno nie należy oczekiwać przejścia z modelu 100% osób w pracy na miejscu na rzecz 100% pracujących zdalnie. Ale nawet jak udział ten wyniesie 80/20, to i tak będzie to na rynku rewolucja. Praca zdalna kontraktowa to też szansa na większą specjalizację inżynierów, czyli na to, aby robić jedynie to, w czym jest się dobrym. Jest to także metoda na to, aby oderwać się od wielu przyziemnych problemów organizacyjnych, jakie trapią wiele organizacji, od wlepiania niechcianej pracy przez przełożonych, toksycznych układów interpersonalnych itd. Inżynier kontraktowy będzie miał więcej możliwości zgłoszenia sprzeciwu lub przeforsowania swojego zdania.
Innym szybko się to po prostu spodoba, bo daje oszczędności i możliwość wygodniejszego ułożenia sobie życia. Ma to nawet nowe ładne określenie - "smart working".
Robert Magdziak