Ustawa ta jest zapowiadana od dawna, niemniej cały czas nie została zamieniona w zapis prawny. Całość uzgodnień wlecze się na tyle długo, że w międzyczasie w USA przyjęto w zeszłym roku analogiczny Digital Fair Repair Act, który pokazał, że diabeł tkwi w szczegółach i że wcale nie jest prosto prawnie wymusić pożądane działania rynku. Przykładem problemów może być też wspólna wtyczka zasilania do telefonów, która też jest zapowiadana już od chyba pięciu lat, a stanie się rzeczywistością dopiero za rok do smartfonów, w przypadku laptopów jeszcze później (2026).
W przypadku USA zamiar umożliwienia serwisu wadliwych urządzeń został sparaliżowany przez dodatkowe wyjątki i luki, które zasadniczo oznaczały wykluczenie całych branż i rodzajów napraw. Na koniec, nawet jeśli jakiś producent wdrożył zalecenia, to i tak szybko się okazało, że zakres usług jest mały, a ceny zaporowe.
Kilka tygodni temu Komisja Europejska przyjęła nową propozycję "prawa do naprawy" i kwestią otwartą jest to, czy ta inicjatywa odniesie sukces tam, gdzie nie odniosły Stany Zjednoczone.
Projekt jest taki, że w okresie gwarancyjnym dostawca musi zaoferować serwis, z wyjątkiem sytuacji, gdy naprawa jest droższa niż wymiana. Po okresie gwarancji klienci muszą mieć dostęp do serwisu wszystkich urządzeń, które są uważane przez KE za "nadające się do naprawy", tj. głównie AGD. Dodatkowo sprzedawcy muszą informować klientów o tych możliwościach i zostanie powołana internetowa platforma serwisowa łącząca konsumentów z serwisami, także niezależnymi. Ma ona podawać warunki i koszty oraz stworzyć "europejski standard jakości usług serwisowych".
Brzmi to nawet rozsądnie, ale oczywiście wszystko to zależy od tego, czy będą dostępne niedrogie części zamienne. Na razie w przypadku smartfonów dostęp do podzespołów jest ograniczony i często nie dotyczy komponentu, tylko całego zespołu (modułu). Wówczas koszt naprawy urządzenia zaczyna zbliżać się do kosztu jego wymiany i naprawa traci sens. Stąd istotne jest, aby ten proceder nie był możliwy, komponenty nie były parowane programowo, klejone lub projektowane jako nierozbieralne, np. wyświetlacz razem z kontrolerem i ekranem dotykowym.
Pierwsze komentarze branżowe są takie, że propozycja KE nie idzie wystarczająco daleko, aby naprawa urządzeń była łatwa lub przystępna cenowo, również ze względu na stosunkowo ograniczoną liczbę urządzeń objętych propozycją. Producenci urządzeń wskazują też na konieczność ochrony własności intelektualnej, która stoi w sprzeczności z dzieleniem się dokumentacją, możliwości utraty bezpieczeństwa użytkowania i pojawiającego się ryzyka w przypadku złych napraw i części niskiej jakości. Być może w przypadku zaawansowanej elektroniki ma to faktycznie sens, ale nie w sprzęcie AGD, dla którego instrukcja demontażu raczej nie ma cech IP.
Nie widzę możliwości przymuszenia producentów do tego, aby sprzedawali tanio części, udostępniali w Internecie instrukcje serwisowe oraz wspierali logistycznie niezależne serwisy. Nie wydaje mi się, że uda się prawnie narzucić poprawne projektowanie, bez cech ograniczania żywotności, bo są to rzeczy łatwe do ukrycia i dyskusyjne w tym, czy zostały wykonane celowo. Opłacalnością naprawy też można manipulować za pomocą kosztów części zamiennych. Stąd walka o pozwolenie na naprawę naszych własnych urządzeń raczej nie zakończy się w najbliższym czasie i pewnie za rok będzie kolejna propozycja KE. Jedyną szansą jest edukacja rynku po to, aby wymuszał takie działania w ramach biznesowej odpowiedzialności za rynek i markę.
Robert Magdziak