Opracowanie i uchwalenie dyrektywy było przygotowywane i konsultowane przez około 10 lat, bo pierwsze analizy kosztów i możliwości znalezienia dobrych alternatyw wykonane zostały już w 1996 roku. Jak pamiętamy, dyrektywę RoHS uchwalono już w 2002 roku pozostawiając przedsiębiorstwom 4 lata na przygotowanie się na jej wejście w życie. Okresy te z pewnością były bardzo długie w porównaniu do wielu innych legislacji, co dowodzi, że specjaliści wiedzieli, że wdrożenie zakazu nie będzie łatwe. Zresztą sama treść RoHS była kilka razy poprawiana w ramach konsultacji z przemysłem. To też rzadkość.
Sens istnienia zakazu na terenie UE był często podawany w wątpliwość. Najczęściej uwagę zwracano na wysokie koszty zapewnienia zgodności i to, że dotyczy on tylko państw unijnych. W USA do dzisiaj nie ma analogicznego prawa dla całego kraju, jest tylko kilka regulacji stanowych. Najwięcej komentarzy przeciwników wywoływała jednak kwestia negatywnego wpływu lutowania bezołowiowego na niezawodność urządzeń, zwłaszcza w obszarach poza elektroniką konsumencką.
Mimo tych głosów w 2011 roku opracowana została kolejna wersja RoHS 2, czyli nowelizacja, która rozszerza zakaz na kolejne grupy sprzętu elektronicznego. Od połowy 2014 co roku nowe obostrzenia sięgają kolejnej branży lub grupy urządzeń, w tym też sprzętu medycznego i przemysłowego oraz aparatury pomiarowej. Po 2019 roku nie będzie już w zasadzie niczego na rynku, co by pod zakaz nie podpadało.
Wydaje się, że jeśli głosy przeciwników miałyby sens i zakaz korzystania z ołowiu degradowałby długoterminową jakość połączeń lutowanych to taka informacja dopiero jest przed nami. Elektronika konsumencka ma na tylko krótki okres eksploatacji, że szybciej wypada z użycia na skutek zestarzenia użytkowego, niż psuje się na skutek wad połączeń. Dopiero sprzęt profesjonalny może kiedyś pozwolić potwierdzić lub obalić tę hipotezę. Na razie nie wiadomo zatem na pewno, czy RoHS niszczy jakość, czy nie.
Nie wiadomo też, w jakim stopniu RoHS chroni środowisko, bo wdrażanie gospodarki odpadami w ramach WEEE idzie opornie, ale z pewnością wpływ substancji szkodliwych na ludzi podczas produkcji w zakładach przemysłowych został ograniczony, świadomość użytkowników elektroniki się zwiększyła, tak samo jak znajomość negatywnego wpływu na zdrowie i środowisko wielu procesów produkcji.
Badania przeprowadzone przez Technology Forecasters pokazały, że koszt dostosowania się przemysłu do pierwszej wersji zakazu z 2006 roku wyniósł 32 mld euro jednorazowo oraz kosztuje jeszcze po 3 mld co roku. Globalnie to nie tak wcale dużo, niemniej sporo firm też skorzystało na RoHS i dla nich bilans przychodów nad wydatkami jest dodatni. Są to na przykład firmy EMS, które zwiększyły swoje obroty o ok. 50% i o ok. 60% usprawniły swoje procesy produkcyjne (m.in. rozbudowały park maszynowy) - właśnie dzięki RoHS. Do tego dochodzą producenci oświetlenia, którzy wycofują się ze świetlówek i żarówek wolframowych na rzecz LED-ów. W skali naszego kraju obie te branże mają się wyjątkowo dobrze, w ostatnich latach bardzo się rozwinęły i zapewnie niewiele osób jest w stanie powiązać ich pozycję rynkową z tym, że jest to właśnie skutek wejścia w życie RoHS dekadę temu.
Potwierdzenia sensu istnienia zakazu RoHS można też szukać w tym, że wiele dużych firm, takich jak Intel, Apple, Samsung, Dell, HP i innych jest zgodnych z RoHS, mimo że na wielu rynkach formalnie nie musi. Firmy te wymuszają na swoich partnerach zgodność z RoHS nawet jeśli są oni spoza terenu UE. Tym samym europejski zakaz dotyczy wielu firm azjatyckich i amerykańskich, co obala kolejną i chyba ostatnią wątpliwość co do tego, czy było warto angażować się w RoHS i czy jest sens w RoHS 2.
Robert Magdziak