Elektronika z crowdfundingu, czyli jak nie doprowadzić do upadku dobrego projektu
| Gospodarka Produkcja elektronikiOryginalny pomysł to podstawa udanego przedsięwzięcia startupowego, które chcemy wesprzeć zbiórką funduszy poprzez tzw. crowdfunding. Jeśli jednak nie obudujemy tego bardzo rozsądną kalkulacją organizacyjną, sami prosimy się o kłopoty.
Jeśli coś może się popsuć, prawdopodobnie tak właśnie się stanie. Jak ulał pasuje to do rozmaitych projektów startupowych, związanych z elektroniką, których autorzy próbują znaleźć inwestorów przez tzw. crowdfunding, czyli publiczną zbiórkę w Internecie poprzez przeznaczone do tego portale. Do wyobraźni przemawiają wrzucane co jakiś czas do sieci historie młodych inżynierów, którym z planowanych tysięcy dolarów konto zbiórki niespodziewanie puchnie do milionów, wskutek czego nie tylko mogą oni realizować swój pomysł, ale jeszcze zaczynają mieć duże nadwyżki w budżecie. Niekiedy wydaje się, że wystarczy nieco szczęścia, by wkroczyć na ścieżkę chwały i bogactwa. Nawet jednak jeśli otwierają się takie możliwości, niezwykle łatwo znaleźć się na drodze do szybko rosnących kłopotów.
Typowy scenariusz
Pierwszy etap crowdfundingowego projektu nie jest oczywiście prosty, bo wymaga znalezienia oryginalnego pomysłu, który odpowie na potrzeby szeroko pojętej elektronicznej branży. Później jednak wcale nie jest dużo łatwiej, bo koncepcję trzeba opracować i atrakcyjnie pokazać, opatrując w pakiet rozmaitych benefitów, przeznaczonych dla inwestorów. Niestety, bardzo często na tym kończy się poważne myślenie o projekcie, a właściwie o jego ciągu dalszym.
Jeśli wszystko nie wypali, w pewnym sensie nie ma problemu. Po prostu się nie udało, a zgromadzone pieniądze wracają do darczyńców. Bywa jednak, że na konto zaczynają spływać kwoty, układające się w coraz większe sumy i nagle uświadamiamy sobie, że to, co obiecaliśmy, trzeba będzie zacząć realizować.
W tym momencie perspektywa spojrzenia na projekt ulega zmianie, bo nawet jeśli nasz pomysł był drobiazgowo opracowany pod względem technicznym, jego wyjście na świat to zupełnie inna para... transformatorów. Poprzedza go żmudna droga prób, tworzenia prototypów, mozolnego sprawdzania wszystkiego w działaniu, stopniowego eliminowania usterek i błędów, których nie jesteśmy w stanie do końca przewidzieć na etapie pracy koncepcyjnej - a wszystko w stałym kontakcie z producentem, któremu powierzymy nasz elektroniczny temat do realizacji.
To pochłania czas i wymaga posiadania doświadczenia już na starcie. Ponieważ mało kto myśli o tym zawczasu, projekt trafia często w ręce niesprawdzonego wytwórcy - często w Chinach, bo tanio, a niedługo potem pojawiają się problemy i wynikające z nich opóźnienia, liczone szybko już nie w miesiącach, ale latach. Bywa, że produkt nigdy nie opuszcza fazy testów. Zgromadzone pieniądze się kończą, a jedyna wartość "dodana" to pojawienie się grupy zestresowanych inwestorów, mocno rozgniewanych na twórców startupu oraz na samych siebie.
Analizując tego rodzaju historie, można wyodrębnić kilka najgroźniejszych pułapek, czekających na autorów projektów crowdfundingowych, które potrafią doprowadzić do upadku nawet najlepszy elektroniczny pomysł.
Pochopne określenie terminu wypuszczenia produktu na rynek
To błąd, który przytrafia się nawet największym graczom rynku elektroniki, dysponującym przecież potężnym know-how i najlepszymi kadrami w branży. Na wymyślenie i wdrożenie nowej koncepcji, a nawet nowego modelu już istniejącego sprzętu, praktycznie zawsze potrzeba wielu miesięcy, a niekiedy lat - na proces ten składają się rundy prób i testów, zanim urządzenie stanie się wystarczająco "doskonałe" i wydajne, gotowe do opuszczenia bram fabryki. Tymczasem działy marketingu i reklamy nie lubią czekać. Wciąż potrzebują produktowej "świeżej krwi", by nieustannie utrzymywać klientów przy marce i nie przerywać płynącego od nich strumienia zasobów finansowych. Klient z kolei chce mieć sprzęt szybko i po jak najniższych cenach, ale jednocześnie nowoczesny i niezawodny.
Autor projektu crowdfundingowego zazwyczaj nie czuje nad sobą oddechu działu marketingu, bo przeważnie taki nie istnieje, nie wolno mu jednak przestać myśleć o swoich inwestorach. Chcąc uniknąć generowania ich zniecierpliwienia, nie warto określać zbyt szybko dokładnego momentu finalizacji projektu. Co więcej, zanim w ogóle zaangażuje się końcowego producenta, trzeba uzbroić się w cierpliwość i precyzyjnie sprawdzać, czy prototypowe modele sprzętu naprawdę funkcjonują. A jeśli już zdarzy się opóźnienie w upublicznionym harmonogramie, nie ma sensu udawanie, że nic się nie stało, licząc na amnezję darczyńców. Dobra komunikacja i powiadamianie ich o rozmaitych problemach oraz podjętych działaniach naprawczych jest zawsze lepsze niż odłożone w czasie, za to kumulujące się, rozczarowanie.
Brak solidnego zaplecza technicznego
Niekiedy okazuje się, że choć zleceniobiorca przysyła prototyp stworzony dokładnie według dostarczonej mu specyfikacji, urządzenie czy element nie działa. Co wtedy? Czy mamy specjalistę, który będzie w stanie efektywnie komunikować się z producentem i krok po kroku wspólnie zidentyfikować problem?
Podstawowym zabezpieczeniem, by nie utknąć na tym etapie, jest zaangażowanie jak najwcześniej wykwalifikowanych inżynierów kontraktowych. Takich, którzy będą autentycznie oddani projektowi, a nawet, w miarę możliwości, wszystkim jego kolejnym fazom. Znajomość technologii i konstrukcji od podszewki, z uwzględnieniem wszystkich wprowadzanych zmian, pozwoli w krytycznym momencie na zidentyfikowanie miejsca występowania problemów i określenie sposobu ich wyeliminowania.
Złe zarządzanie produkcją
Wytwarzanie sprzętu elektronicznego wymaga wiedzy, zaplecza i dobrze pojętej rutyny - zarówno od strony fabryki, jak i firmy, która zleca pracę. Obie strony muszą być ze sobą kompatybilne. Jeśli tak nie jest, wówczas otrzymujemy niemal gwarancję pojawiania się szeregu błędów, pomyłek i nieporozumień, nieraz bardzo kosztownych. Ich źródła mogą czaić się niemal wszędzie. W niekompletnej specyfikacji. W niesprawdzanej na bieżąco dokumentacji. W dokonywaniu niekontrolowanych lub, co gorsza, nieodnotowywanych zmian. W niedostosowaniu linii produkcyjnej do technologicznych wymogów projektu. W pominięciu etapu wykonania próbek artykułów. W zwykłych nieporozumieniach, biorących się choćby z barier językowych. Wreszcie - w niedostatecznym zabezpieczeniu warunków umowy z dostawcą elementów.
Rozwiązanie? Podobnie jak w punkcie wyżej - trzeba zadbać o wsparcie projektowe prawdziwych fachowców. Nie warto działać samemu czy w grupie podobnych "żółtodziobów". Unikajmy problemów, zanim się zaczną.
Pogoń za taniością - najlepiej made in Asia
Poszukując producentów, początkujący startupowcy często kierują swoje kroki ku Azji. Trzeba przyznać, że ma to swoje uzasadnienie, bo tamtejsi wytwórcy elektroniki nie mają sobie równych odnośnie do tanich, wysokonakładowych usług. Łatwo ich znaleźć w Internecie i ta droga może rzeczywiście okazać się korzystna, ale musi być poprzedzona wnikliwą analizą zarówno oferty, jak i całej obudowy logistycznej, która się z tym wiąże.
Każdy przedsiębiorca - a zwłaszcza początkujący - musi uwzględnić wówczas w swoim projekcie takie dodatkowe elementy, jak różnice kulturowe, odmienne pojmowanie praktyk biznesowych, związana z różnymi strefami czasowymi konieczność pracy o najdziwniejszych porach i oczywiście wspomniane bariery językowe. Rzetelne podejście do przedsięwzięcia wymagałoby też przynajmniej jednej wizyty w zakładzie produkcyjnym, zwłaszcza gdyby pojawiły się zasadnicze kłopoty z działaniem urządzenia. Zazwyczaj każdorazowo oznacza to wydatek rzędu kilkunastu tysięcy złotych, bez gwarancji, że nie trzeba będzie wsiąść w samolot po raz kolejny.
Chcąc tego uniknąć, wystarczy poszukać partnerów znacznie bliżej, najlepiej pochodzących z naszego kręgu kulturowego, a jeszcze lepiej - kraju. Do tego sprawdzonych w boju, dysponujących lokalnym zespołem technicznym, otwartym na potrzeby klientów. Wszystko to znacznie ułatwi i usprawni kontakt, a oszczędności finansowe z tego tytułu mogą iść w dziesiątki i setki tysięcy złotych, co w zbiórkowym budżecie oznacza zazwyczaj kluczową kwestię.
Stanąć przed lustrem
Podsumowując - najistotniejszym punktem w całym planie (oprócz, powtórzmy, świetnego pomysłu na wydajne i efektywne urządzenie czy jego element) jest przyznanie przed samym sobą, że nikt nie jest w stanie ogarnąć bez solidnego wsparcia wszystkich kwestii technologicznych i produkcyjnych związanych z wyprodukowaniem nowoczesnego sprzętu elektronicznego. Potrzebny jest profesjonalny zespół, w którym przydałaby się w dodatku przynajmniej jedna godna zaufania osoba, służąca stałą pomocą i mająca odpowiednie doświadczenie. Może się ono okazać kluczowe w podejmowaniu setek decyzji, zanim obiecany produkt trafi na rynek, ciesząc inwestorów i zanim ci - zachwyceni jego działaniem - wypuszczą w świat pochwalne posty w mediach społecznościowych.
Wojciech Stasiak