Sugestywne przykłady kosztu energii elektrycznej wymaganej do przejechania 100 km w porównaniu do równoważnych cen paliw też niewątpliwie pobudzają wyobraźnię. Znacznie rzadziej pojawiają się informacje o tym, że samochody elektryczne są drogie, że ich akumulator wystarcza z grubsza tylko na pięć lat, że sprzedaż w zasadzie wynika tylko z tego, że wiele państw dopłaca kupującym duże sumy w ramach promocji rozwiązań ekologicznych.
Jeszcze rzadziej można się natknąć na materiały, które dyskutują z aspektem ekologicznym tego środka transportu lub wręcz podważają sens całego przedsięwzięcia, analizując koszty pozyskania energii elektrycznej, produkcji samochodu i późniejszego serwisu i utylizacji akumulatora. Takie głosy też są, z tym że najczęściej płyną z niewielkich zagranicznych grup badawczych, które pracują bez powiązania marketingowego z rynkiem. Taka dość chłodna ocena przedstawiona została ostatnio w ramach "Th e Battery Show" w Detroit. Zgodnie z wnioskami w najbliższych latach nie pojawią się na rynku żadne nowe technologie związane z gromadzeniem energii, które mogłyby spowodować, że rynek pojazdów EV zacznie się szybko rozwijać.
Mimo że koszt ogniw litowo-jonowych używanych do zasilania tych aut systematycznie maleje, to jednak od strony technicznej ogniwa te rozwijają się stosunkowo wolno. Gęstość energii cały czas jest niewielka i na horyzoncie nie widać żadnych przesłanek, że coś się niedługo zmieni. Drogi akumulator o ograniczonej pojemności będzie więc ciągle kamieniem u szyi dla nowoczesnej motoryzacji i obiektem, który będzie sprowadzał na ziemię oczekiwania wielu entuzjastów.
Zdaniem uczestników sympozjum, w rejonach gdzie nie ma wsparcia państwa poprzez dotacje gotówkowe przy zakupie, system ulg w opłatach za parkowanie i podobnych, sprzedaż jest bliska zera. Potwierdzają to nawet statystyki z Polski, gdzie pojazdy z napędem elektrycznym można liczyć na palcach.
Szczegółowe spostrzeżenia mówią też o wielu innych ważnych problemach. Trwałość akumulatora litowo-jonowego nie jest duża, co burzy cały misternie opracowany plan oszczędności i powoduje, że potencjalni klienci boją się tej inwestycji, traktując ją jako pełną pułapek. Czas ładowania przekracza godzinę i nic nie zapowiada, aby można go skrócić, bo niestety akumulatory litowe przy bardzo dużych prądach potrafi ą się przegrzewać i zapalać. Zasięg rzędu 100 km wyklucza traktowanie takiego pojazdu jako coś funkcjonalnego i powoduje, że zawsze jest to drugi samochód w rodzinie.
Pomysł bezprzewodowego ładowania akumulatora, znany z telefonów komórkowych, też oceniono jako mało realny, przy tak dużym wymaganym poziomie mocy. Listę problemów należy ponadto rozszerzyć o rozbudowane układy elektroniczne związane z konwersją mocy i odzyskiwaniem energii podczas hamowania. Bezsprzecznie samochód elektryczny jest prosty od strony mechanicznej, co jest przedstawiane jako zaleta, ale w zasadzie się nie mówi, że prostota mechaniczna została zrównoważona znaczną komplikacją układową ze strony elektroniki. Po wpadkach z elektronicznym pedałem gazu w toyotach, faktycznie lepiej tego nie nagłaśniać.
W przypadku samochodów elektrycznych kreowanie rzeczywistości przez pisanie wyłącznie o zaletach, przemilczanie wielu ważnych faktów związanych z eksploatacją jest nieefektywne i paradoksalnie prowadzi do tego, że potencjalni klienci zaczynają traktować je jako minę-pułapkę. Skoro pisząc o pojazdach EV, media masowe nie potrafi ą zachować rzetelności, czas, aby liczniej głos zabierali specjaliści branżowi.
Robert Magdziak