Tracebility, czyli panowanie nad produkcją elektroniki

| Technika

W języku potocznym modne jest ostatnio słowo "ogarnianie". O kimś, kto ogarnia jakiś temat, mówimy, że panuje nad całością zagadnień z nim związanych od ogółu do szczegółu lub odwrotnie. Ogarnianie produkcji urządzeń elektronicznych jest niewątpliwie sporym wyzwaniem dla logistyków zajmujących się kompletacją dostaw podzespołów wykorzystywanych do produkcji, ustawianiem procesów i marketingiem. Ogarniająca wszystko Unia Europejska planuje wprowadzić obowiązek dokumentowania i archiwizowania wszystkich operacji związanych z produkcją. Czeka nas spore wyzwanie.

Tracebility, czyli panowanie nad produkcją elektroniki

Trochę historii

Identyfikowalność wymaga rejestrowania szeregu danych związanych z procesem produkcyjnym, do którego ma być stosowana. Oczywiste jest więc, że naturalnym narzędziem wykorzystywanym do tego celu jest komputer. Początki identyfikowalności sięgają jednak czasów, w których ręcznie gromadzono dane o kluczowych punktach procesu produkcyjnego, zapisując je na papierze wraz z numerami seryjnymi wyrobów.

Dane takie były wystarczająco dokładne do określania zakresu działań produkcyjnych potencjalnie związanych z usterkami. W przypadkach krytycznych, takich jak katastrofy, mogły stanowić podstawowe informacje upoważniające do wycofania produktu.

Jednym z większych wyzwań było magazynowanie danych. Zapisywanie ich na papierze było dość uciążliwe, rejestry zajmowały sporo miejsca, a musiały przecież być na bieżąco uzupełniane i modyfikowane. Nawet w czasach, w których zaczęto do tego celu używać komputerów, pierwsze programy obsługujące bazy danych były bardzo powolne.

Dodatkową, poważną uciążliwość stanowiła w tym czasie duża dynamika rozwijania systemów baz danych, z czym wiązała się zmienność formatów danych. Na skutek tego próba odczytywania danych już po roku od ich utworzenia bywała dość kłopotliwa, jeśli w ogóle możliwa. Kolejnym problemem było rozrastanie się baz danych wynikające ze zwiększania liczby rejestrowanych parametrów.

Dążenie do operacji "zero wad" generowało dodatkowe koszty związane ze śledzeniem danych. Producenci natomiast z oczywistych powodów chętnie eliminowali zbędne, jak mogło się wydawać, koszty i ograniczali się do rejestrowania tylko tych informacji, które były konieczne. Ostatecznie umowy produkcyjne musiały uwzględniać kompromisowe ustalenia dotyczące identyfikowalności. Co więcej, były to kluczowe części takich kontraktów.

Różni wytwórcy działający w ważnych obszarach przemysłu, np. producenci OEM branży motoryzacyjnej, militarnej czy kosmicznej, wypracowali własne zestawy wysokopoziomowych zasad dotyczących identyfikowalności, które powinny być stosowane w ramach praktyk zgodności.

Podobne ustalenia przyjęły niektóre firmy zaliczane do grupy konsumenckiej, dbające o najwyższy poziom jakości produkcji. Przykładem jest choćby Apple. Utrata zaufania mogłaby dla tej firmy mieć katastrofalne z marketingowego punktu widzenia konsekwencje.

Odrębnym problemem jest wspólne ustalanie przez producenta danego produktu i jego odbiorcy zbioru danych niezbędnych do rejestrowania w ramach identyfikowalności. Może się bowiem zdarzyć, że część zapisywanych danych jest w praktyce zupełnie nieprzydatna lub niewiarygodna. Na domiar złego obie strony negocjując wymagania dotyczące identyfikowalności, mówią swoim językiem, uwzględniającym własny punkt widzenia.

Znalezienie wspólnych punktów jest często bardzo trudne. Konsensus musi być jednak osiągany, gdyż elektronika staje się coraz bardziej krytycznym elementem życia codziennego. Niestety, nadal zdarzają się przypadki spektakularnego wycofywania produktów.

Zobacz również